Jestem szczęściarą! Wiecie dlaczego? Ponieważ robię to co lubię i lubię to co robię. W jednej z mądrych książek kiedyś przeczytałam, że nie zostanie się milionerem robiąc coś, czego się nie lubi. Nie pozostaje mi zatem nic innego jak odliczać dni 😛
Pilates jest moim szczęściem. Pierwszy certyfikat był moim szczęściem. Potem studio. Klienci. Warsztaty. A ostatnio moim największym szczęściem (oczywiście zaraz po Kornelu) jest sprzęt. Coś w tym jest, że jak się już zgromadzi cały sprzęt pilatesowy, nie chce się wracać do ćwiczeń na macie.
Przedstawiam Wam krainę mojego pilatesowego szczęścia, moje „małe” zabawki 🙂
- reformer
Od tego wszystko się zaczęło. No może, od maty się zaczęło, ale reformer był moim pierwszym poważnym zakupem. 7 lat temu kupiłam swoje pierwsze łóżko, drewniane, polskie, z Lęborka. Ponieważ znałam tylko ćwiczenia na macie, pojechałam specjalnie do Teresy Kryszkiewicz do Poznania, by pokazała mi podstawowe ćwiczenia na nim.
Potem, z dotacji unijnej na innowacje dla mikroprzedsiębiorstw, dostałam pieniądze na zakup 5 reformerów z wieżą. I tak oto pojawiły się w grafiku grupowe zajęcia.
Co jest niesamowitego w reformerze? Wszystko 😛 Uwielbiam na nim ćwiczenia bez sprężyn, które zmuszają ciało do gigantycznej stabilizacji i pracy mięśni głębokich. Uwielbiam wszystkie mostki, węże i podpory. Ćwiczenia, w których łączą się ze sobą precyzja, siła, wytrzymałość i elastyczność.
2. spine corrector
Po reformerach długo nie było nic. Pierwsze studio blokowało mnie z możliwością rozwoju sprzętowego. Ale zaraz po przeprowadzce i zrobieniu kursu na łuk, korektor i beczkę, postawiłam kupić ich aż 6. Stały się ciekawym urozmaiceniem zajęć.
Korektory uwielbiam za brzuszki, gdzie mięśnie „palą jak cholera”, mobilizację kręgosłupa w zakresie, który nigdzie nie był osiągalny, i pracę w leżeniu na brzuchu, która stała się o wiele bardziej wygodna niż na long boxie na reformerze.
3. Beczka
Jak szaleć, to szaleć po całości. Niedługo po pojawieniu się spine correctorów, w Studio zagościła beczka (a dokładnie to ladder barrel). Przyrząd, który jest dla mnie kwintesencją delikatności i elastyczności. Śmiało mogę rzec, że jest to najbardziej kobieca rzecz w studio. Taka opływowa, zgrabna, okrągła. Nigdzie nie zrobi się taki wygięć do tyłu, przodu, boku jak na beczce. Moja miłość ❤
4. Cadillac
Brzmi dumnie, prawda? Jestem bardzo dumna, że mam tak dumnie brzmiący sprzęt na stanie. Cadillac ma dla mnie takie dwie funkcje. 1 – rehabilitacyjna. Jest wyższy, lepiej się obserwuje ciało klienta wykonującego ćwiczenia, można na nim robić wiele pozycji znanych mi z fizjoterapii (jak np trakcje dla kręgosłupa). 2 – akrobatyczna. Cadillac jest jedynym sprzętem, na którym można robić pozycje odwrócone. Pozycje, które wymagają olbrzymiej siły rąk, brzucha, pleców. Niesamowitej stabilizacji i wytrzymałości. Które są piękne. Ale cholernie trudne.
5. Krzesło
Ostatnim gadżetem pilatesowym, jaki pojawił się w studiu, było krzesło. Tak jak beczka jest przyrządem niezwykle kobiecym, krzesło jest dla mnie bardzo męskie. Siermiężne w wyglądzie, kanciaste i mocne. Nie ma tu gracji, jest siła 😉 Gdybym miała przeprowadzić trening z facetem, wykorzystałabym reformera, wieżę i krzesło. Co jest natomiast niesamowitego w tym kawałki drewna i metalu? To, że najbardziej można tu poczuć mięsień poprzeczny brzucha. W każdym razie ja mam takie odczucie. Zwykły footwork jest tutaj niezłą pracą brzucha!
Gdyby ktoś kazał mi się przenieść do studia, które nie ma sprzętu, chyba bym się popłakała. Ale co gorsza, gdyby ktoś zabronił mi pracować z pilates, moje życie w dużej mierze straciłoby sens. Naprawdę.