Uwaga, bo wlatuje temat na czasie 😀 A tak właściwie temat codzienności, która przeplata się z totalnie niespodziewanymi sytuacjami. Życie pisze przeróżne scenariusze, które każda matka pracująca przeżywa. Ten wpis absolutnie nie jest prześmiewczy, nie będzie też ckliwą historią czy radami w styli czasopisma Cosmopolitan (btw – drukują to jeszcze?). Chciałabym tymi kilkoma słowami, które tu padną, dać Wam wiarę, siłę i nadzieję. Przybić piątkę! Wszystkie tak naprawdę pchamy ten sam wózek zwany życiem 🙂
Jakiś czas temu, za namową mojej klientki, zaczęłam oglądać na Netflixie, rewelacyjne serial o zacnym tytule „Pracujące mamy”. Prawdziwy serial o życiu i losach matek, które wracają po urlopie macierzyńskim do swoich karier. Raz płaczę ze wzruszenia, raz ze śmiechu. Historie są tak niesamowite, że aż trudno uwierzyć, że mogłyby mieć miejsce. Ale każda matka, w tym ja, dostrzeże tu siebie i problemy jakie przeżywa na codzień.
Powiem Wam szczerze, że będąc na studiach, poza oczywiście nauką i dobrą zabawą ;p nie myślałam za wiele o macierzyństwie, rodzinie i tego typu kwestiach. Nawet moi znajomi byli znajomi, że tak szybko się macierzyńsko ustatkowała. Jak dobrze wiemy, na takie kwestie przychodzi po prostu „ten czas”. Początkowo moim dzieckiem i priorytetem było studio. Pierwsze, wymarzone, okupione masą wysiłku i błądzeniem po omacku. Moje pierwsze kroki w tym biznesie nie należały do super udanych, ale nie poddawałam się. Z roku na rok szło to w dobrą stronę. Potem zostałam psią mamą. Gałganek jest moim pierwszym synkiem, jakkolwiek idiotycznie to brzmi 😛
Nie prowadziłam się zbyt dobrze. Nie jadłam regularnie, w spokoju, w zbilansowany sposób. Ciągle pracowałam, byłam w biegu, kto to ma czas na jedzenie? Miałam problemy zdrowotne, lekarze twierdzili, że mam policystyczne jajniki i na pewno w ciążę nie zajdę. Generalnie byłam w jakiejś rozsypce i poszłam do wróżki. A ona mi przepowiedziała, że w przyszłym roku będę trzymać dziecko na rękach. Haha, dobre! Ale kurczę flak, wszystko co przepowiedziała się sprawdziło. Nie wiem jak najlepiej to opisać, ale pewnego dnia po prostu przyszła do mnie informacja o tym, że zostanę mamą, ale tym razem nie studia, nie psa tylko po prostu mamą dziecka. Zrobiłam 3 testy nie wierząc. Czy byłam szczęśliwa? Nie wiem. Czy byłam wzruszona? Nie wiem. Głównym uczuciem jakie miałam to przerażenie. Jak ja teraz poprowadzę firmę? Bo wiadomo jak to jest. Mdłości, wymioty, światłowstręt… Jak ja będę pracować wtedy z klientami? A jak lekarz każe mi pójść na L4? Przecież nie mam zatrudnienia, jestem właścicielem firmy, jakie pieniądze mi ZUS wypłaci? 300zł miesięcznie? Jak ja się za tu utrzymam!? Milion znaków zapytania, milion wątpliwości, jedna wielka czarna dziura nieświadomości.
Ale przyszedł czas, gdy urodził się Kornel. Jak każda mama wie, stało się to co stać się musiało. Miłość bezwarunkowa, totalnie mnie owładnęła. Ale przy tym wszystkim najciekawsze było to, że kompletnie nie straciłam flow związanego z moją pracą i rozwojem. Szybko po narodzinach Kornela wróciłam do pracy. Prowadziłam wtedy największe studio. Nie mogłam go zostawić, bo by zbankrutowało. Musiałam jak najszybciej wrócić i stawiać je na nogi. Ale nie wróciłam sama, bo z nim. Kornel bardzo często towarzyszył mi od bobasa w pracy, szkoleniach, rozwoju. Od dziecka wspierał klientów w treningach i uczył się pilatesowych zasad. Co słuchajcie kompletnie nie przełożyło się na jego obecne zainteresowania ;p No ale, co poradzisz? W każdym razie byłam mamą i prowadziłam duże studio oraz szkolenia, a przy tym sama się szkoliłam. Momentami było mega ciężko, ale wiedziałam, ze dam radę ze wszystkim. Bo czemu nie?
Nie mogło być tak źle skoro zdecydowałam się zostać mamą po raz drugi 😀 Pandemia wiele ułatwiła, głowa odpuściła, klienci odpuścili. Miałam wcześniej dwa poronienia. Poszłam do czarownicy od metody Bowena, która mi wprost powiedziała, że nie mam zbytnio szans, gdyż dziecko, które noszę w brzuchu, czuje się niekochane. I tak trochę było. Z jednej strony wielkie pragnienie posiadania drugiego dziecka, z drugiej przerażenie jak ja sobie poradzę? Jak ja mam być w ciąży skoro mam zaplanowane takie i takie szkolenia. Jak mam zaplanowane wyjazdy z klientami? Pojawienie się pandemii było błogosławieństwem dla mojej sytuacji. Odpuściła głowa, obowiązki, pojawiło się więcej wolnego czasu. I nagle pojawił się Kostek. Ciąża była niezbyt przyjemna, ale nie poddawałam się, mogłam i chciałam funkcjonować jak dalej. Obecnie nie mam już dużego studia, ale mam naprawdę duuużo pracy. Studio w domu pozwoliło mi być w pracy, ale w niej nie być. Mogłam schodzić do klientów z maleństwem na rękach. Biznes miałam całkiem ustabilizowany, wszyscy rozumieli moją sytuację, tolerowali maluszka, wspierali mnie, pomagali. To było wspaniałe. I dałam radę! Kostek leżał, turlał się, czołgał się, a następnie bawił się pilatesowym sprzętem. Myślę, że częściowo to przyspieszyło jego rozwój. Były przeszkody do pokonania, różne kolory i formy przyborów do ćwiczeń, które mógł dotykać. Kostek wspaniale się odnalazł w studio. Tak jak najpierw Gałgan, a potem Kornel.
Chcę Wam przekazać tym to, że rodzina nie jest przeszkodą do realizacji swoich zawodowych planów i celów. Często bywa motywacją. Do wielu kwestii i projektów zainspirowała mnie moja młodzież. Poz tym, szczęśliwa i realizująca się mama to szczęśliwe dziecko!
Kobiety są naprawdę silne i podkreślać to będę nieustannie. Dajemy radę! Nawet jak mamy gorszy okres to i tak dajemy radę. Po burzy zawsze wychodzi słońce!
Nie bójcie się spełniać marzenia i realizować cele! Mamie wypada! Mama powinna dbać też o siebie! Mama da radę!