Jak to się wszystko zaczęło i jak się rozwijało?
- PRZYPADEK
Wszystko zaczęło się przypadkiem. Wiadomo, jak to w życiu bywa, wszystkim rządzi przypadek. Na 1 roku studiów miałam zaliczenie z socjologii (co socjologia robiła na fizjoterapii tego do dziś nie rozumiem) i wybrałam spośród wielu tematów ten: „Metoda terapeutyczna Pilates”. Szczególnie, że wiedziałam, że szkoła fitness, w której się ówcześnie uczyłam, wprowadzała na rynek właśnie szkolenia z Pilates. Więc pomyślałam co mi szkodzi? I tak oto pojechałam na moje pierwsze szkolenie Pilates. Zdałam potem pierwszy egzamin dający mi certyfikat. Zaczęłam prowadzić zajęcia w jednym z łódzkich klubów fitness. Potem kolejnym. I kolejnym. Pojechałam na 2 szkolenie i nawet 3 szkolenie. Na warsztaty i konwencje. Tylko tych egzaminów nie chciało mi się robić.
2. NIE NADAJĘ SIĘ DO PRZYCHODNI
Przyszedł 4 rok studiów, a ja zaczęłam sobie zdawać sprawę z tego, że nie do końca widzę siebie jako Matka Teresa w białym kitlu uwijająca się pod dyktando lekarzy w jakieś przychodni. Postanowiłam się spiąć i zacząć działać z Pilatesem dalej. Zebrałam wszystkie potrzebne materiały i wciągu roku zdałam egzamin z drugiego i trzeciego szkolenia. Po akceptacji mojej pierwszej pilatesowej guru mieszkającej na stałe w Australii, dopięłam swego! Na jesień 2010 roku dostałam pierwszy w Łodzi dyplom Instruktora Pilates szkoły OM Health&Fitness Idea.
3. NAUKOWO, BĘDĘ KIEDYŚ DOKTOREM
W międzyczasie intensywnie działałam naukowo. Pisałam masę prac, robiłam badania, występowałam na konferencjach. Zostałam nawet przewodniczącą Studenckiego Koła Naukowego Fizjoterapii. To było coś!!! 😉 Moje kultowe prace badawcze dotyczyły wpływu ćwiczeń Pilates na poprawę parametrów oddechowych u dzieci z astmą oskrzelową oraz wykorzystania metody Pilates w kinezyterapii. Ostatecznie jednak się zmagistrowałam z rehabilitacji po resekcjach przełyku, ot co!
Po studiach dostałam się na doktorat. Też miałam pisać o Pilatesie. Tylko że minęłam się wizją z panem docentem, który się mną zajmował i po roku zrezygnowałam. Choć wciąż mam nadzieję że kiedyś do bycia doktorem wrócę…
4. DOTACJA?! ZWARIOWAŁEŚ?!
Na 5 roku studiów mój ówczesny chłopak namówił mnie bym złożyła papiery do konkursu o dotację na założenie własnej firmy. Ale jak to, ja/dotacja/własna firma???? Skąd kasa/klienci/i w ogóle co Ci do cholery do głowy przyszło? I tak oto przy trzecim podejściu okazało się, że przeszłam rekrutację i się dostałam. No więc jak powiedziałam A, muszę powiedzieć też B… Zaczął się burzliwy okres poszukiwania lokalu, pisania biznes planów, następnie remont, liczenie wydatków, podniecenie wyposażeniem, tworzeniem grafiku i wybieraniem kadry. I tak oto we wrześniu 2010 otworzyłam swoje własne (pierwsze dziecko) studio Pilates.
5. KTO WIE CZY KIEDYŚ NIE WYJADĘ…
Gdy już stałam się właścicielką Studia, nie mogłam spocząć na laurach. Wiedziałam, że w Polsce już więcej się nie nauczę, więc zaczęłam się szukać czegoś innego. I znalazłam. Kanadyjską szkołę STOTT Pilates (z ramienia grupy Merrithew). Jedną z bardziej znanych szkół Pilates na świecie. A że szkolenia odbywały się w Czechach, pomyślałam ‚czemu nie?’ i wyjechałam na pierwsze ich szkolenie na macie.
6. WPADŁAM JAK ŚLIWKA W KOMPOT
Teraz to już na dobre wpadłam jak śliwka w kompot. Nie wyobrażam sobie życia bez tych ćwiczeń. Bez wyjazdów, szkoleń, warsztatów, poznawania nowych technik, ciągłego kształcenia i rozwijania się. Pilates stał się moim życiem. Realizuję się. Spełniam swoje ambicje. Jest tak jak chciałam. I osiągnęłam to sama, swoją ciężką pracą i uporem. No nie do końca sama, gdyby nie wsparcie mojej rodziny (i słuchanie mojego marudzenia) byłoby o wiele gorzej. Teraz mogę śmiało powiedzieć:
Robię to co lubię i lubię to co robię! Jestem spełniona!