Chciałam profil i działalność firmową jak najbardziej odseparować od działalności osobistej i tego co się dzieje obecnie w kraju. Jednak nie dało się i muszę się wykrzyczeć. To będzie wpis bardzo osobisty…
Jak wiecie jestem teraz w 3cim trymestrze ciąży. Dziękuję, że w tym czasie jestem na etapie ciąży już po badaniach prenatalnych i teście Pappa, które mają na celu wykrycie wad genetycznych czy deformacji płodu. Gdybym była w pierwszym trymestrze, stres nie znałby granic i pewno znów bym poroniła. Tak… znów…
Czy wiesz, że zakaz aborcji to także zakaz poronień? A dokładnie zakaz usuwania martwej ciąży.
Kornela urodziłam w lutym 2016 roku. W kwietniu 2017 roku zaszłam w kolejną ciążę, którą poroniłam samoistnie w maju. Jakoś to było. W listopadzie 2017 znów zaszłam w ciążę. Na początku grudnia trafiłam do szpitala z krwawieniem. Ja już wiedziałam co się dzieje, czułam, że to będzie koniec. USG zrobiono mi dopiero drugiego dnia, serce biło, uff. Następnego dnia wieczorem jak się załatwiałam pojawiła się krew. Poszłam do położnej poinformować ją o tym. Zapytała czy dużo. Nie wiem czy dużo, zrobiłam siku, była. Jak nie było dużo to proszę wziąć wkładkę, jak będzie na wkładce to będziemy myśleć. I znów wiedziałam… Przyszedł lekarz, zadał dokładnie te same pytania, nie wziął mnie na USG, bo pokój już zamknięty, poza tym to było tylko trochę krwi, nie przejmować się. Następnego dnia, na USG, serce już nie biło. Wypisałam się ze szpitala na własne życzenie bluzgając pod nosem jaka jestem naiwna, że wierzyłam, że mi pomogą. Umówiłam się prywatnie do znanego ginekologa. Potraktował mnie jak przedmiot, a to było umówione spotkanie po znajomości. Był cyniczny. Zrobił mi USG. Krwiak jak cholera. I zamiast powiedzieć, widzi Pani, tu jest krwiak, to przez niego ciąża obumarła, wiesz co zrobił? Otworzył drzwi i na całe gardło krzyknął do swojego kolegi by przyszedł i zobaczył jakiego mam wielkiego krwiaka, bo pewno takiego jeszcze nie widział. A ja leżałam upokorzona, zaciskając zęby i hamując łzy, bez majtek, z sondą do USG w pochwie. Powiedział bym stawiła się w poniedziałek to zrobi łyżeczkowanie. Nie stawiłam się. Bałam się. Nie chciałam. Nie wyobrażałam sobie tego. Przez prawie miesiąc chodziłam z martwą ciążą w macicy czekając aż się oczyszczę. Był piątek rano. Zaczęłam krwawić jak głupia. Płakałam siedząc na kiblu. Wyłam do księżyca. Przyszedł Kornel nie wiedząc co się dzieje, a ja się na nim wyżyłam, nawrzeszczałam na niego, bo nie chciałam by widział mnie w takim stanie. Włożyłam sobie jego pampersa w majtki, powiedziałam sobie „bądź kurwa dzielna”, odwiozłam go do żłobka i pojechałam do pracy. Tak, właśnie do pracy. By nie czuć i nie myśleć. Poprowadziłam pierwszy trening. Lało się ze mnie jak z wiadra. Ale jestem dzielna, nie? W czasie drugiego treningu przeprosiłam klientkę i poszłam do toalety. Poroniłam. Wszystko ze mnie wyleciało. Wszędzie była krew. Posprzątałam po sobie, wróciłam do klientki, poprowadziłam trening dalej. Aż do 19. Gdy wieczorem wysiadłam z samochodu pod domem, osunęłam się bezsilnie na ziemię i zaczęłam płakać. Weszłam do domu, usiadłam na bujanym fotelu przed kominkiem, wypiłam duszkiem szklankę wódki. Patrzyłam się w migający ogień i czułam, że gdyby nie Kornel, nie miałabym oporów by ukrócić sobie życie. Jak to piszę, też ryczę jak głupia. Minęło tyle czasu, a wciąż to we mnie siedzi. Jak moja psychoterapeutka usłyszała tę historię, stwierdziła, że mamy bardzo dużo pracy do wykonania…. W tym roku poszłam do nowego lekarza, zlecił mi badania genetyczne za bajońską sumę. Wyszło, że nie tylko mam mutację MTHFR, ale też PAI, niedobór białka S oraz obecność przeciwciał ANA. Ciężko będzie utrzymać ciążę. Gdy zaszłam w kwietniu tego roku w ciążę, pierwsze trzy miesiące srałam żarem z przerażenia, że znów czeka mnie to samo. Bałam się kichnąć, kaszlnąć, pierdnąć… Za każdym razem jak szłam do toalety miałam strach w oczach, że zobaczę krew.
Wiele z nas ma podobne przeżycia, nie jestem jedyna. To jest trauma na całe życie. Nie da się być twardym, zamieść problem pod dywan i udawać, że go tam nie ma. Nie wyobrażam sobie dowiedzieć się w pierwszym trymestrze, że moje dziecko nie jest dzieckiem, jest czymś bezkształtnym, nieprawidłowo rozwiniętym, a ja muszę to nosić w sobie aż postanowi samo wyjść na świat, martwe lub żywe, tylko po to by za chwilę i tak umrzeć. Nie chcę nie mieć możliwości wyboru, chcę zdrowia, fizycznego i psychicznego. I tak mamy wystarczająco dużo depresji wokół siebie. Chcę żyć w kraju, gdzie lekarz będzie potrafił mi pomóc w tak trudnej sytuacji, chcę żyć godnie.
Dlaczego o tym tu piszę? Bo moja koleżanka po fachu, Iga z Warsaw Pilates, robi teraz bardzo fajną akcję. Co niedziela o godzinie 10:00 będzie prowadzona przez jakąś nauczycielkę lekcja Pilates. Bilet wstępu kosztuje 20zł, a dochód będzie przeznaczony na wspieranie organizacji, które walczą o prawa kobiet. Kobiety rakiety, w Pilates siła!