To będzie chyba najbardziej szokujące stwierdzenie całego tego wpisu, ale uwaga, w gruncie rzeczy dziękuję pandemii, że się pojawiła. Mogłaby sobie co prawda już pójść, ale jestem jej wdzięczna za wiele pozytywnych zmian w moim życiu. Myślisz pewno, że srogo oszalałam publikując taki wpis. Jednak nie, zaraz wytłumaczę dlaczego.

Po 1 – mniej pracuję
Jak przenosiłam firmę do domu zakładałam, że będę więcej czasu poświęcać dla rodziny, mniej dla pracy. Oczywiście to całkowicie nie wypaliło i przez te pół roku (od przeprowadzki do pandemii) pracowałam po 13 godzin dziennie. Aż trafiłam pod skrzydła psychoterapeuty lecząc swój pracoholizm. Pani psychoterapeutka powiedziała mi dość dosadnie, że jestem naćpana pracą i dopóki nie zmniejszę liczby klientów, to ona nie zacznie ze mną pracować, bo z nawalonymi alkoholikami się nie podejmuje działań. Po tygodniu dumnie wróciłam do niej oświadczając, że zmniejszyłam pracę o 5 godzin. Na co ona o mało nie spadła ze śmiechu z krzesła, mówiąc wow, to teraz pracujesz po 12 godzin 5 dni w tygodniu, nadal absurdalnie. Aż tu nagle zapukała do drzwi pandemia. Totalny lockdown. Klienci się posypali. I wiesz co? Pracowałam potem maksymalnie 5 godzin dziennie! To czego sama nie potrafiłam zrobić, zrobiło się za mnie. Pracuję mniej, oznacza to też, że zarabiam mniej, ale wreszcie mam czas dla siebie i zupełnie nie będę na obecną sytuację narzekać.


Po 2 – zaszłam w ciążę
Jak między Kostkiem a Kornelem byłam dwa razy w ciąży zawsze towarzyszyły mi myśli „a jak ja wyjadę na to szkolenie skoro będę w entym miesiącu ciąży?”, „a jak ja zrobię wyjazd z klientkami do SPA jak będę w ciąży?”, „a jak ja poprowadzę to i tamto szkolenie jak będę w ciąży?”… Wiem, wiem, umysł pracoholika. Ale tu nagle ten ogólnoświatowy lockdown powoduje, że nigdzie nie można jeździć. Loty poodwoływane, knajpy pozamykane, nie wiadomo czy jak się wyjedzie to się wróci, ludzie boją się spotykać… Idealny czas na ciążę i brak tych głupich myśli. Również mniejsza godzin pracy, mniej stresu, więcej czasu w ogrodzie na słoneczku i się udało coś, co przez 4 ostatnie lata się nie udawało.





Po 3 – zrobiłam więcej warsztatów niż normalnie
Poodwoływane loty i pozamykane granice dały jeden wielki plus. Coś co kiedyś odbywało się tylko w formie face to face, teraz przeniosło się do świata wirtualnego. I nagle okazało się, że można poprowadzić całą masę szkoleń w formie online. I można być w każdym zakątku świata. Nieosiągalne wcześniej warsztaty stały się całkowicie dostępne. Wiadomo przecież, że nie leciałabym do Bostonu na 3 godzinny warsztat. Sytuacją zachwycił się mój portfel, gdyż oszczędzałam na podróży, noclegu i wyżywieniu. Będąc cały czas w domu z rodziną uczestniczyłam w najróżniejszych warsztatach. Oczywiście nigdy nie będą one tak samo wartościowe co normalnie, głównie przez czynnik ludzki (a brakuje mi spotkań z innymi ludźmi z branży), jak i przez czynnik przygody (bo każdy wyjazd to jednak jakiegoś rodzaju życiowa przygoda).




Po 4 – sama zaczęłam szkolić online
I jak się okazało nie jest to tak trudne jakby się wydawało. Cieszę się, że wcześniej, zanim zaczęła się pandemia, miałam własne treningi online i sama prowadziłam już takie. To wiele ułatwiło, bo wiedziałam jak pracować przez Zoom czy Skype, nie było to dla mnie zaskakującą nowością. Olbrzymim minusem jest brak interakcji z innymi uczestnikami, nie ma tej energii, żartów, opowieści. Olbrzymim plusem jest fakt, że miejsce nie ogranicza. Można zebrać więcej uczestników, gdyż nie muszą nigdzie się przemieszczać.




Jest jak jest. Zapowiadają,że pandemia potrwa jeszcze ze 2-3 lata. To długo. Wszystko się zmieniło. Dziękuję losowi, że w czas zamknęłam duże studio i przeniosłam się do domu, inaczej gryzłabym gruz brzydko mówiąc.