Opowiem Wam bajkę…

Jak kot palił fajkę, a kocica papierosa, upaliła kawał nosa…Czyli historia o dziwnych ludziach, których napotykam na swojej drodze. Takich, którzy skutecznie napsuli mi nerwów i otoczyli fatalną energią.

Jest rok 2015. Jestem w ciąży. Od ponad roku mieszkam w nowym bloku, z wydawać się może, fajnymi sąsiadami na poziomie. O, nic bardziej mylnego!

Nade mną mieszkają starsi sąsiedzi. Mili państwo, zawsze mówimy sobie dzień dobry. Do czasu, jak się okazuje. Następuje bowiem taka oto sytuacja. Idę do sąsiada, który jest jakby zarządcą w budynku. O coś go pytam, niestety za nic nie pamiętam o co, gdyż bardziej w pamięci utkwiło mi to, o co on zapytał mnie. Mianowicie, ściszonym głosem, prawie szeptem, zapytał, czy przypadkiem nie produkuję narkotyków. Tak, widzisz dobrze. Prawie posikałam się ze śmiechu. Pytam więc skąd ten pomysł. Na co on, że chodzą takie pogłoski wśród sąsiadów. Uwierz mi, że szczęka opadła mi tak nisko, że uderzyła o podłogę. Odpowiedziałam mu, że nawet to chciałabym produkować, ale gdybym to faktycznie robiła, raczej bym mieszkała w czymś lepszym niż ten blok. Haha, hihi, pośmialiśmy się, bo on fajny gość, zabawna plotka, ale to nie koniec tej opowieści. Chyba już wtedy dowiedziałam się kto takie ciekawe ma podejrzenia co do mojej osoby, otóż moi sympatyczni sąsiedzi z góry.

Byłam w połowie ciąży, to chyba był jakoś okres września, mój partner trafił do szpitala. Gruba sprawa, siadła trzustka. Zostałam sama, z dzieckiem w brzuchu i psem u nogi. Piątek, godzina 7 rano. Dzwonek do drzwi. Nawet nie wiem czemu ruszyłam się z łóżka. No ale wstałam, wymięta piżama, korki w uszach. Otwieram drzwi, a tam moi zacni sąsiedzi z góry. Scena jak z filmu. Poinformowali mnie, że jeśli nie zaprzestanę tej mojej produkcji narkotyków, to oni zgłoszą sprawę na policję. O! Pytam skąd ten pomysł przyszedł im do głowy. A oni szczegółowo wymieniają mi swoje dowody. Po pierwsze to ulatniają się ode mnie jakieś toksyczne chemikalia, bo panu usta pierzchną. O tu, niech pani spojrzy,właśnie tu (to mówiąc wskazywał palcem na swoje wargi). Po drugie to o dziwnych porach w nocy pali się u mnie światło. Po trzecie to oni oboje słyszą, że całą noc pracuje u mnie maszyna produkująca te narkotyki. Fajnie, nie? Mówię do nich, proszę, wejdźcie, zobaczcie, że nic tu nie ma podejrzanego. A tu zonk. Pan patrzy na róg przedpokoju i wykrzykuje, że oto widzi dowód. Dowód mojej nikczemnej działalności! A tym dowodem jest… (fanfary w tle) lodówka turystyczna koloru niebieskiego z białą pokrywą. Służąca mi do przetrzymywania i przewozu amfetaminy. Następnie pada pytanie o mężczyznę, który u mnie przesiaduje. Pytam więc czy chodzi im o mojego partnera Janka. Dowiaduję się, że chodzi im o tego, który zeszłej nocy wyskakiwał ode mnie z balkonu na dachy garażowe obok i dalej uciekł. Trochę to trudne, ponieważ Janek w szpitalu od kilku dni, no chyba, że biegł ze stojakiem z podpiętą kroplówką. To jednak pana nie przekonało, gdyż wciąż uważał, że to na pewno Janek, on go widział wtedy w nocy i on wie. Jak wie, to wie, nie ma się co kłócić. I tak oto szanowni sąsiedzi zrobili mi ranek życia i sobie poszli…

Myślisz, że historia się na tym kończy? Nic bardziej mylnego. Poszłam na pobliską Straż Miejską, by zapytać co ja w ogóle mogę w tej sprawie zrobić. Bo żarty, żartami, ale to przestało być zabawne. Sąsiedzka para silnie wierzyła w swoje przekonania i próbowała je rozsiewać wśród reszty zamieszkujących blok. Przestali także mówić mi dzień dobry i generalnie udawali, że mnie nie widzą i nie znają. Skierowano mnie na komendę abym porozmawiała z dzielnicowym. Poszłam, opowiedziałam historię, koniec tego był taki, że pan policjant raz na jakiś czas nas odwiedzał i pytał o przebieg sytuacji.

Janek wyszedł ze szpitala, poszliśmy pewnego razu na krótki spacer do sklepu. Wracamy pod blok, a tam dwójka osób pod furtką. Grzecznie pytamy czy kogoś szukają. A oni, że owszem, domowników spod 12. Huhu, to my. A dzień dobry, tu Wydział Śledczy. Dzień dobry, dzień dobry, zapraszamy na herbatę, przecież scen odgrywać nie będziemy pod oknami. Weszli i usiedli w kuchni.

Policja: Czy znamy się z sąsiadami z nazwiska?

My: Nie, raczej z numerów mieszkań.

P: A czy znamy niejakiego Kwiatkowskiego?

M: Chyba nie, nie wydaje nam się, że mamy sąsiada o takim nazwisku. A o co chodzi…?

P: Dostaliśmy zgłoszenie, że Państwo przetrzymujecie u siebie w domu obywatela Kwiatkowskiego…

(trochę poczułam się jak w filmie Barei i prawie zakrztusiłam śmiechem, podejrzewając, że jest to sprawka moich chorych na umyśle sąsiadów)

P: Czy możemy się rozejrzeć po mieszkaniu?

Oczywiście im pozwoliliśmy, bo przecież nie mamy nic do ukrycia, ani maszyn produkujących amfetaminę, ani ukrywającego się w szafie obywatela Kwiatkowskiego. Policjanci zajrzeli do sypialni i rzucili krótkie hasło „O, to ta czarna zasłona”. A na naszym sypialnianym wielkim oknie wisiało granatowe prześcieradło, sposób Janka by w nocy nie świeciła mu w oczy latarnia tuż za oknem. Nawet człowiek sobie substytutu zasłony nie może w oknie powiesić, bo to już go ustawia jako podejrzanego, w końcu na pewno coś musimy ukrywać przed światem zewnętrznym…

Policja, bardzo mili ludzie, przeprosili za najście, trochę żarcików sytuacyjnych wymieniliśmy, pożegnali się i wyszli. Za to na nas czekała w najbliższym czasie kolejna niespodzianka.

Byłam w pracy, gdy akurat do Janka w mieszkaniu zadzwoniły domofonem panie z opieki nad zwierzętami. Dostały zgłoszenie, że znęcamy się nad psem… No żart po całości. A dokładnie to chodziło im o to, że pies jest trzymany w złotej klatce. Tak nam się powodzi! Złota klatka dla psa prosto z Arabii Saudyjskiej. A owa klatka to nic innego jak klatka kennelowa, żeby pies miał swoją przestrzeń. Nigdy nie był w niej zamykany, zawsze stała otworem, a mniej woda i miska z jedzeniem. Na szczęście Gałgan był w domu, Panie zobaczyły jak ładnie wygląda, ma lśniącą sierść, wszystkie szczepienia i jaką karmę je. Pogratulowały Jankowi, że mamy takiego zadbanego i pięknego psa i poszły. Swoją wizytę i relację z niej opisały na Facebooku stowarzyszenia. Od razu to wydrukowałam i powiesiłam na tablicy ogłoszeń z wielkim napisem dziękującym życzliwym sąsiadom. Żeby każdy wiedział…

Sąsiedzi mieli jeszcze kilka wpadek, gdzie grozili Jankowi, że go ukatrupią itd itp, ale chwała Bogu chwilę później przeprowadziliśmy się do domu i mamy święty spokój.

Opublikowane przez magdapilates

instruktor i trener personalny Pilates, miłośniczka ćwiczeń Pilates i zdrowego aktywnego trybu życia

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: