Czy sociale wpływają na pilatesowe morale?

Śmieję się, że sponsorem tego posta powinny być social media 😀 To właśnie one skłoniły mnie do stworzenia tego wpisu. Generalnie, uważam sociale za świetny sposób, nie tylko na promocję, ale również naukę. Niestety, prawda jest taka, że trzeba posiadać umiejętność segregacji i filtrowania przez swój umysł wszystkich wrzucanych treści. Social media potencjał mają duży, ale też czasem śmiechu jest tu co nie miara. Dlaczego?

Może zacznę od tego, że ja również sporo inspiracji biorę właśnie z instagrama. Kilka lat temu, gdy coachingowo prowadziła mnie genialna Lesley Logan, wszystkie informacje dotyczyły bloga, newslettera, strony internetowej i… Instagrama. Ani słowa nie było o Facebooku, podczas gdy w Polsce to on głównie hulał. Minęło kilka lat i obecnie o wiele większy odzew na zamieszczane przeze mnie treści jest właśnie przez IG, zamiast przez FB. Mój profil na Instagramie, otworzony 7 lat temu, był kompletnie beznadziejny. Posty wrzucałam sporadycznie, nie miały one żadnej ciekawej treści. Obecnie IG to moja moc. Jest to miejsce, w którym publikuje się treści wizualne, więc czasem zdarza mi się na tym popłynąć ;p Scrollując, wpadam na fajne pilatesowe/akrobatyczne pozycje. Czemu by nie zainspirować się nimi i nie spróbować ;p Czasem wychodzi zonk. Ustawiam samowyzwalacz, robię pozycję, patrzę na zdjęcie. Niestety moja poza nie przypomina tej cudownej instagramowej. Walczę tak jeszcze pół godziny, po tym czasie 3 razy walnęłam się, raz prawie rozerwałam spodnie, a na koniec to jeszcze zgłodniałam i tyle z tego wyszło. Płacz dziecka, wycie Gałgana… I to jest to co może spotkać Cię w socialach zabawnego.

Media społecznościowe potrafią również wprowadzić w błąd. Myślę, że wszyscy wiemy co to są hasztagi. Czasami chcemy coś wyszukać wpisując dane słowo lub frazę. Wyskakuje nam mnóstwo zdjęć. Osobom, które na danej tematyce się nie znają, może spodobać się coś co totalnie nie jest tym co hasztag opisuje. Czyli np mamy pozycję z jogi, a podpisana jest jako pilatesowa. Ktoś w głowie układa sobie wizję pilatesowego treningu, który w w efekcie okazuje się być właśnie jogą 😀 I zajęcia, na które polowaliśmy, okazują się być zupełnie nie tymi, których oczekiwaliśmy. Inne wprowadzanie w błąd to styl życia pokazywany w ekranie telefonu. Życia idealnego, wymuskanych wnętrz, pięknych ludzi, drogich ciuchów… Pach pach, jest 7 rano, stories już pokazuje, że pan X zrobił 10 km po parku, wrócił do domu, wypił shake białkowy i teraz pięknie ubrany idzie do pracy. Pani Y natomiast, wcale nie po zabiegach chirurgii plastycznej, prezentuje swoje super zgrabne ciało na leżaku na Malediwach. A zdjęcie przerobiła w Photoshopie… Znacie to? Ale ogląda się to miło i przyjemnie, nawet jeśli w tyle głowy słychać, że do prawdy tu daleko.

Wprowadzanie w błąd zdjęciami to jedno, gorzej, gdy ludzie posiadający szczątkową wiedzę, bądź taką opierającą się na naukach z kilkunastu filmików na youtube, zaczynają przedstawiać się jako znawcy tematu. I o ile ja i nauczyciele z prawdziwego zdarzenia jesteśmy w stanie zweryfikować prawdziwość tych informacji, tak osoby totalnie bez wiedzy w tym temacie, przyswajają te nieprawdziwe informacje. Co gorsza, wprowadzają je do swojego życia. Może to powodować totalną masakrę, ponieważ dane ćwiczenia, nie dość, że będą wykonywane nieprawidłowo, to mogą przyczynić się do pogłębienia kontuzji bądź je wywołać.

To teraz pytanie: czy da się z tego miejsca czerpać coś dobrego? Oczywiście, że tak! Warto natomiast jest weryfikować od kogo taką wiedzę czerpiemy. Czy to jest jakś mietek, samozwańczy znawca pilatesu czy też certyfikowany nauczyciel. Sama czerpię masę inspiracji z kont zagranicznych nauczycieli. Od wielu z nich uczyłam się potem na warsztatach czy zajęciach indywidualnych. Zdecydowanie sociale wzbogaciły moje pilatesowe życie i oby robiły to jak najdłużej.

Morał z tego jest taki, że sociale mogą mocno wprowadzać w błąd, jednak są też miejscem skąd można czerpać inspirację, poznawać fajnych ludzi i po prostu realizować się 🙂 Dobrze wybrany i opisany kontent to świetne źródło pozyskiwania nie tylko wiedzy, ale i klientów 🙂

Brzuszki – jakich NIE robić

Dziś temat, który zawsze budzi wiele emocji. Szczególnie w momencie, kiedy trener staje się coraz bardziej wykwalifikowany, nabywa coraz więcej tajemnej wiedzy o ciele człowieka i jego funkcjonowaniu i zauważa coraz to ciekawsze zjawiska. Mam wrażenie, że od lat, w świecie ogólne pojętej aktywności fizycznej, wciąż tematem niezbyt dobrze wyjaśnionym są brzuszki i przysiady. I tyle wersji ile się nasłuchałam o ich najlepszym wykonaniu przekroczyło moje możliwości. Dziś skupię się na brzuszkach. Pamiętaj, że niezależnie od rodzaju brzuszków, przy ich wykonywaniu powinnismy skupiać się przed wszystkim na prawidłowym wykonaniu. Jak wiadomo, nie ilość, a jakość, proszę Państwa!

Dlaczego to takie ważne?

Myślę , że każdy doskonale wie, iż ćwiczenie wykonane w nieprawidłowy sposób, może skutkować głównie urazem. Ten uraz to najprawdopodobniej nakładające się na siebie, wielokrotnie popełniane ruchy, prowadzące do dysbalansu mięśniowego, zaburzonej ruchomości stawów, brakiem odżywienia tkanek i suma summarum coś w końcu puszcza i pęka. Rzadko się spotyka, by klientowi w czasie wykonywania ćwiczenia typu brzuszki nagle pojawiła się wielka dyskopatia, pogłębił się kręgozmyk czy pękła żyłka pierdząca. To efekt lat pracy w niezbyt prawidłowy sposób. Pojawiają się niepotrzebne napięcia, generujące kolejne napięcia, generujące ograniczenia, wady postawy, skurcze, bóle głowy itd itp itt. Chyba każdy z nas to przerabiał, może nie na sobie, ale bankowo ze swoimi klientami.

Z tej okazji poświęciłam się i nagrałam filmik jakich brzuszków robić nie należy 😀. Było to nie lada wyzwanie i wciąż zastanawiam się jak takie formy ich wykonywania są dla kogoś łatwiejsze niż ta prawidłowa. Jeżeli znacie na to odpowiedź, to ja chętnie przeczytam ☺️

Nagrałam również nieco prostszy dla mnie filmik z brzuszkami wykonanymi prawidłowo. Bardzo możliwe, że doskonale wiecie jak się je robi. Ale warto sobie nieraz przypomnieć i takie podstawy.

No i mamy serię obrazków ukazujących nieprawidłowe ustawienie ciała podczas robienia brzuszków.

Pytanie co tu jest nie tak ?

Zacznijmy od łokci. Ich ustawienie jest zbyt szerokie lub zbyt wąskie. Szerokie zbytnio wprowadza łopatki w retrakcje dając niepotrzebne napięcie na mięśniach równoległobocznych, wąskie na piersiowych. Jedno praktycznie w ogóle nie otrzymuje szyi, drugie aż na nią naciska.

Głowa nie odciążona na dłoniach, co powoduje wysuwanie się brody w przód. Lub broda znajduje się w zbyt bliskiej odległości od mostka. W obu przypadkach pracują mocniej mięśnie globalne, zewnętrzne, niż lokalne, wewnętrzne, która mają na celu szyję wzmocnić i poprawić jej ustawienie.

Brak przerwy lub za duża przerwa pod odcinkiem lędźwiowym, czyli pogłębiona albo spłaszczona lordoza. Zmienia ono napięcie mięśni oraz ustawienie rejonu klatkelie piersiowej, odcinka piersiowego oraz miednicy i stawów biodrowych. W efekcie działa również na szyję, być może najdelikatniejsze ogniwo w tym całym łańcuchu.

A co tu jest prawidłowego?

Zaczynając od łokci, które ustawione są w płaszczyźnie łopatki. Pamiętajmy, że klatka piersiowa nie jest płaska, jest owalna, a naturalnie odcinek piersiowy tworzy odpowiednią do beczułkowatego kształtu klatki, kifozę. Łopatki zatem są położone na tylnej ścianie klatki piersiowej pod pewnym kątem. Ściągając łokcie maksymalnie w tył wychodzi się poza ten kąt. Ale także nie ma tej potrzebnej pracy pomiędzy mięśniem zębatym przednim a skośnym zewnętrznym brzucha. Szwankuje więc też połączenie skośnego zewnętrznego ze skośnym wewnętrznym i trochę nam się tu sypie…

Aktywne głębokie mięśnie szyi są kluczem do stabilnej, ale i elastycznej szyi. Ale nie tylko. Również do szyi silnej, mogącej dźwigać ciężary takie jak głowa. Przeciążone, osłabione, skrócone lub wydłużone mięśnie ułożone zewnętrznie nie pozwalają tym wewnątrz aktywować się prawidłowo, wtedy kiedy trzeba i na jak długo trzeba.

Stabilna miednica. Ach ta stabilizacja, niby dobra i potrzebna, lecz czasem zawodzi i szkodzi. Wychodzę z założenia, że zanim ktoś opanuję sztukę ustawiania ciała w przestrzeni i panowania nad nim, nawet wtedy, gdy pracuje się na kompletnym luzie, lepiej jest zacząć od delikatniej stabilizacji, by stopniowo z niej wychodzi. Brzuszki z ustabilizowaną miednicą i odcinkiem lędźwiowym, które nie latają w górę i w dół jak cyrkowa trampolina, są początkowo mniej urazowe, bardziej bezpiecznie, głównie koncentrują się na mięśniach skośnych nie przeciążając tak bardzo mięśnia prostego brzucha.

To Twój wybór czy chcesz robić sześciopak, ładnie prezentujący się w bikini na filmach lat 00, czy też zadbać o kręgosłup i w bezpieczny sposób wzmocnić brzuch, by dobrze sprawował swoją funkcję.

Macierzyństwo a prowadzenie studia – czy to w ogóle możliwe?

Uwaga, bo wlatuje temat na czasie 😀 A tak właściwie temat codzienności, która przeplata się z totalnie niespodziewanymi sytuacjami. Życie pisze przeróżne scenariusze, które każda matka pracująca przeżywa. Ten wpis absolutnie nie jest prześmiewczy, nie będzie też ckliwą historią czy radami w styli czasopisma Cosmopolitan (btw – drukują to jeszcze?). Chciałabym tymi kilkoma słowami, które tu padną, dać Wam wiarę, siłę i nadzieję. Przybić piątkę! Wszystkie tak naprawdę pchamy ten sam wózek zwany życiem 🙂

Jakiś czas temu, za namową mojej klientki, zaczęłam oglądać na Netflixie, rewelacyjne serial o zacnym tytule „Pracujące mamy”. Prawdziwy serial o życiu i losach matek, które wracają po urlopie macierzyńskim do swoich karier. Raz płaczę ze wzruszenia, raz ze śmiechu. Historie są tak niesamowite, że aż trudno uwierzyć, że mogłyby mieć miejsce. Ale każda matka, w tym ja, dostrzeże tu siebie i problemy jakie przeżywa na codzień.

Powiem Wam szczerze, że będąc na studiach, poza oczywiście nauką i dobrą zabawą ;p nie myślałam za wiele o macierzyństwie, rodzinie i tego typu kwestiach. Nawet moi znajomi byli znajomi, że tak szybko się macierzyńsko ustatkowała. Jak dobrze wiemy, na takie kwestie przychodzi po prostu „ten czas”. Początkowo moim dzieckiem i priorytetem było studio. Pierwsze, wymarzone, okupione masą wysiłku i błądzeniem po omacku. Moje pierwsze kroki w tym biznesie nie należały do super udanych, ale nie poddawałam się. Z roku na rok szło to w dobrą stronę. Potem zostałam psią mamą. Gałganek jest moim pierwszym synkiem, jakkolwiek idiotycznie to brzmi 😛

Nie prowadziłam się zbyt dobrze. Nie jadłam regularnie, w spokoju, w zbilansowany sposób. Ciągle pracowałam, byłam w biegu, kto to ma czas na jedzenie? Miałam problemy zdrowotne, lekarze twierdzili, że mam policystyczne jajniki i na pewno w ciążę nie zajdę. Generalnie byłam w jakiejś rozsypce i poszłam do wróżki. A ona mi przepowiedziała, że w przyszłym roku będę trzymać dziecko na rękach. Haha, dobre! Ale kurczę flak, wszystko co przepowiedziała się sprawdziło. Nie wiem jak najlepiej to opisać, ale pewnego dnia po prostu przyszła do mnie informacja o tym, że zostanę mamą, ale tym razem nie studia, nie psa tylko po prostu mamą dziecka. Zrobiłam 3 testy nie wierząc. Czy byłam szczęśliwa? Nie wiem. Czy byłam wzruszona? Nie wiem. Głównym uczuciem jakie miałam to przerażenie. Jak ja teraz poprowadzę firmę? Bo wiadomo jak to jest. Mdłości, wymioty, światłowstręt… Jak ja będę pracować wtedy z klientami? A jak lekarz każe mi pójść na L4? Przecież nie mam zatrudnienia, jestem właścicielem firmy, jakie pieniądze mi ZUS wypłaci? 300zł miesięcznie? Jak ja się za tu utrzymam!? Milion znaków zapytania, milion wątpliwości, jedna wielka czarna dziura nieświadomości.

Ale przyszedł czas, gdy urodził się Kornel. Jak każda mama wie, stało się to co stać się musiało. Miłość bezwarunkowa, totalnie mnie owładnęła. Ale przy tym wszystkim najciekawsze było to, że kompletnie nie straciłam flow związanego z moją pracą i rozwojem. Szybko po narodzinach Kornela wróciłam do pracy. Prowadziłam wtedy największe studio. Nie mogłam go zostawić, bo by zbankrutowało. Musiałam jak najszybciej wrócić i stawiać je na nogi. Ale nie wróciłam sama, bo z nim. Kornel bardzo często towarzyszył mi od bobasa w pracy, szkoleniach, rozwoju. Od dziecka wspierał klientów w treningach i uczył się pilatesowych zasad. Co słuchajcie kompletnie nie przełożyło się na jego obecne zainteresowania ;p No ale, co poradzisz? W każdym razie byłam mamą i prowadziłam duże studio oraz szkolenia, a przy tym sama się szkoliłam. Momentami było mega ciężko, ale wiedziałam, ze dam radę ze wszystkim. Bo czemu nie?

Nie mogło być tak źle skoro zdecydowałam się zostać mamą po raz drugi 😀 Pandemia wiele ułatwiła, głowa odpuściła, klienci odpuścili. Miałam wcześniej dwa poronienia. Poszłam do czarownicy od metody Bowena, która mi wprost powiedziała, że nie mam zbytnio szans, gdyż dziecko, które noszę w brzuchu, czuje się niekochane. I tak trochę było. Z jednej strony wielkie pragnienie posiadania drugiego dziecka, z drugiej przerażenie jak ja sobie poradzę? Jak ja mam być w ciąży skoro mam zaplanowane takie i takie szkolenia. Jak mam zaplanowane wyjazdy z klientami? Pojawienie się pandemii było błogosławieństwem dla mojej sytuacji. Odpuściła głowa, obowiązki, pojawiło się więcej wolnego czasu. I nagle pojawił się Kostek. Ciąża była niezbyt przyjemna, ale nie poddawałam się, mogłam i chciałam funkcjonować jak dalej. Obecnie nie mam już dużego studia, ale mam naprawdę duuużo pracy. Studio w domu pozwoliło mi być w pracy, ale w niej nie być. Mogłam schodzić do klientów z maleństwem na rękach. Biznes miałam całkiem ustabilizowany, wszyscy rozumieli moją sytuację, tolerowali maluszka, wspierali mnie, pomagali. To było wspaniałe. I dałam radę! Kostek leżał, turlał się, czołgał się, a następnie bawił się pilatesowym sprzętem. Myślę, że częściowo to przyspieszyło jego rozwój. Były przeszkody do pokonania, różne kolory i formy przyborów do ćwiczeń, które mógł dotykać. Kostek wspaniale się odnalazł w studio. Tak jak najpierw Gałgan, a potem Kornel.

Chcę Wam przekazać tym to, że rodzina nie jest przeszkodą do realizacji swoich zawodowych planów i celów. Często bywa motywacją. Do wielu kwestii i projektów zainspirowała mnie moja młodzież. Poz tym, szczęśliwa i realizująca się mama to szczęśliwe dziecko!

Kobiety są naprawdę silne i podkreślać to będę nieustannie. Dajemy radę! Nawet jak mamy gorszy okres to i tak dajemy radę. Po burzy zawsze wychodzi słońce!

Nie bójcie się spełniać marzenia i realizować cele! Mamie wypada! Mama powinna dbać też o siebie! Mama da radę!

Cadillac klasyczny VS Cadillac nowoczesny

Dziś czas na kolejne porównanie. Tym razem w zestawieniu bierze udział sprzęt bez którego nie wyobrażam sobie Pilatesowego studia. Oczywiście jest to Cadillac! Prawda, że nie mogło go zabraknąć w zestawieniach sprzętowych?

Aktualnie jestem szczęśliwą posiadaczką Cadillaca Trapeze Table z firmy Balanced body Polska. Towarzyszy mi już 7 lat, był drugim poważnym sprzętem jaki kupiłam po reformerach i pierwszym jaki zakupiłam od BB. Pomimo tego, że bardzo często służy jako tor dla autek bądź legowisko dla Gałgana, to przez tyle lat absolutnie nic się z nim nie wydarzyło. W moim studio sprzęt ma nie lada wyzwanie. Pracuje na pełnych obrotach, po 12 godzin dziennie. Powiedziałabym, że to najlepsze miejsce na testowanie swojego sprzętu :p

Zestawiłam dziś Cadillaca nowoczesnego czyli właśnie Cadillaca Trapeze Table z CenterLine Cadillac, ciekawi jesteście jak wypada porównanie?

Trapeze Table Cadillac

CenterLine Cadillac

Cadillac nowoczesny posiada więcej fajnych funkcji, które mi osobiście dobrze się sprawdzają. Nie ukrywam jednak, ze bez nich dałoby się żyć 😉 Więc posiadanie nowoczesnego Cadillaca nie jest koniecznością, gdyż nie wpływa to jakoś mocno na jakość treningu. Jak zwykle mój wybór sprzętu nowoczesnego wiązał się z różną mocą sprężyn, które idealnie się sprawdzają w pracy z klientami z problemami zdrowotnymi.

Pilates by Gałgan

Tak, to naprawdę jest wpis o Gałganie! Myślę, że dla osób znających mnie i Movimento, ten wpis nie jest żadnym zaskoczeniem. Dlaczego? Bo Pilatesowy pies, czyli Gałgan, to nieodłączna część Movimento. Coś jak wizytówka, ale nie tylko! Gałgan ma nawet swoje konto na Instagramie (jako @galganthepilatesdog), ale na swoje nieszczęście nie pamiętam danych do logowania, a numer telefonu z tego konta mam już nieaktywny. Dodatkowo, tworząc obecne studio rozważałam czy nie nazwać go „Pilates pod Gałganem”. Mój pies ma swoje specjalne moce, które powiedziałabym, poprawiają efektywność treningów i szkoleń. Nie wierzysz? Zapraszam na trening!

Zabierając pierwszy raz Gałgana do domu nie spodziewałam się, że odegra on tak ważną rolę w moim zawodowym życiu i że ja i moje studio będzie z nim kojarzone.

Od czego się zaczęło? Mianowicie od tego, ze Gałgan jako psi bobas oraz niesamowicie uczuciowy pies, nie potrafił zostać sam choćby na chwilę. Lament i drama jaka rozgrywała się po zostawieniu go przez domowników w domu, przechodziła moje najśmielsze pojęcie. Tak, wiem! Oczywiście psa się socjalizuje i przyzwyczaja do pozostawania samemu w domu. Nie powiem, że nie podejmowaliśmy takowych prób, oczywiście w asyście psiego behawiorysty. A nawet czterech behawiorystów… Niestety to przynosiło różne efekty, a ponieważ ja naprawdę sporo wtedy pracowałam (tak jakbym pracowała teraz mało ;p), a mój partner pracował na 3 zmiany, nie wyobrażałam sobie zostawiać kilkumiesięcznego szczeniaka na 8 godzin samego w domu. Przyznaję, że wtedy, najlepszym rozwiązaniem, wydawało mi się zabieranie go ze sobą do pracy.

Jak możecie sobie wyobrazić, ta mała włochata kulka robiła w Movimento furorę. Najpierw mały Gałganek przychodził do studia na Żeligowskiego, gdzie testował swoje małe ząbki na dłoniach zachwyconych klientek. Zdobywał serca praktycznie wszystkich kobiet. Następnie przeniosłam się do wielkiej przestrzeni, gdzie codziennie przez studio przewijała się cała masa ludzi. Socjalizacja Gałgana przebiegała bardzo sprawnie 😀 Mizianie przez wszystkich było na porządku dziennym. Jaki był tego efekt? Nie było takiej opcji abym zostawiła go w domu i nie zabrała do studia. Każde pozostawienie go w domu kończyło się jego ucieczką. Tak.. zwiewał ilekroć został „porzucony” w domu pełnym jedzenia i picia oraz mięciutkich kanap. Nie miałam więc innego wyjścia jak zabierać go ze sobą. Takiego bata na sobie zawiązałam. Z perspektywy czasu mam wrażenie, ze tak właśnie być musiało.

Dlaczego?

To da się odczuć. Gałgan jest takim psim terapeutą. Ma w sobie coś takiego, że klienci czują się w jego towarzystwie naprawdę dobrze. Często wyczuwa kiedy klient ma jakieś trudności w wykonywaniu ćwiczeń lub po prostu czuje się źle. Wtedy przygodzi i kładzie swój pyszczek patrząc głęboko w oczy jakby mówił „Hej wszystko będzie dobrze, dasz radę”. Wiele razy byłam świadkiem sytuacji, gdzie przychodził do mnie klient niepełnosprawny, a Gałgan kładł swój pysk na jego chorej części ciała. Wielokrotnie również spotkały mnie stacje, gdzie klient zamiast ćwiczyć, po ciężkim dniu, wolał przytulać Gałgana i rozmawiać ze mną, niż ćwiczyć. Taki rodzaj psycho i dogoterapii.

Gałgan to też straszny leniuch, dlatego upodobał sobie te sprzęty, na których może się wygodnie rozłożyć, czyli Cadillaca i Reformer. Ale żeby nie było, że on tak zawsze sam z siebie. Ile to razy klient wołał by wskoczył do niego na łóżka i grzał mu stopy 😛

Nie wiem też jak to się dzieje, ale mam wrażenie, że im bardziej aktywny właściciel, tym mniej aktywny pies ;p Przykładem jest tu chociażby John Garey, którego pies ma równie dużo zapału do życia co Gałgan. Za to John… John ma taką werwę, że przysięgam, mój mózg tego nie ogarnia. Ja po treningach z nim nie mam kompletnie siły, a on kończy trening z uśmiechem na twarzy! Podczas gdy, zarówno jego, jak i mój pies, leży niezainteresowany całą sytuacją.

Jedno wiem, Movimento bez Gałgana, to nie Movimento! I myślę, że zdecydowanie się z tym zgodzicie ❤

Pre Pilates, czemu jest tak potrzebny?

Rozpoczęcie przygody z jakąkolwiek aktywnością fizyczną wiąże się z pewnymi etapami. Wiadomym jest, że nie zaczniemy pierwszych treningów od ćwiczeń zaawansowanych czy nawet średniozaawansowanych. Zaczynamy od totalnych podstaw, od nauki prawidłowego wzorca ruchowego. I tym właśnie są ćwiczenia pre pilates. Poznanie ich jest niezbędnym kluczem do dalszego pilatesowego rozwoju naszego klienta. Nawet Gałgan wie, że to absolutne must have!

Pre Pilates to nic innego jak cała gama ćwiczeń wstępnych, poprzedzająca te wszystkie znane bądź mniej znane pilatesowe ćwiczenia. Są to ćwiczenia bazujące na najmniejszym ruchu, którego zadaniem jest zrozumienie wykonywanej podczas takiego ćwiczenia pracy oraz prawidłowego ustawienia ciała.

Ćwiczenia pre pilates to te, które uczą:

• Prawidłowego ustawienia odcinka lędźwiowego oraz miednicy

• Prawidłowego oddechu

• Mobilizacji obręczy barkowej

• Stabilizacji tułowia

ruchu wyizolowanego

aktywacji core (bądź też powerhouse czy porostu centrum ciała)

Co jest takiego magicznego w pre pilatesie?

Przede wszystkim fakt, że ruchy z niewielkim obciążeniem najbardziej angażują mięśnie głębokie całego ciała. Całego ciała, co oznacza, że nie tylko centralnej części (na której wszyscy się koncentrują), ale także odcinka piersiowego i szyjnego kręgosłupa, czy też obręczy barkowej. Ćwiczenia te uczą trójwymiarowego oddechu, co jest bardzo ważne przy wykonywaniu ćwiczeń bardziej skomplikowanych. W późniejszym etapie ćwiczeń pilates, jesteśmy już nauczeni oddechu, zatem nie koncentrujemy się na nim. Wychodzi nam automatycznie, co pozwala skoncentrować się na innych, ważniejszych aspektach ćwiczenia. Należy też pamiętać, że mimo iż oddech trójwymiarowy jest zalecany jako oddech codzienny, różni się on od oddychania w jodze czy treningu siłowym. A że zdecydowana większość ludzi oddychać prawidłowo nie potrafi, jak więc wyobrażamy sobie ich dobry trening pilates bez nauki tego najważniejszego aspektu? Ćwiczenia te uczą również wykonywania ruchu jedną częścią ciała przy stabilizacji innej części ciała ( izolacja ruchu). Na przykład uczysz się jak ruszać nogą w stawie biodrowym przy zachowaniu nieruchomej miednicy. Jest to również niezwykle potrzebne przy dalszych, bardziej zaawansowanych ćwiczeniach. Ćwiczenia prep uczą prawidłowego ustawienia ciała oraz przyjmowania prawidłowej pozycji ciała w trakcie całego ćwiczenia. Pomaga to w odpowiedni sposób zaangażować mięśnie i w pełni wykorzystać potencjał ciała w ćwiczeniu. Kolejnym ważnym aspektem jest fakt, że ćwiczenia te uczą płynności ruchu, jego precyzji. Prawidłowo wykonany ruch jest o wiele bardziej skuteczny oraz bezpieczniejszy. A tak podsumowując, to ćwiczenia pre pilates uczą trzymania się tych podstawowych zasad pilates.

Dlaczego te ćwiczenia są tak ważne?

Ponieważ nie każdy klient, a w zasadzie znaczna ich większość, jest fizycznie nie przygotowana do wykonywania pełnej wersji pilatesowych ćwiczeń. Nie znam klienta, który po przekroczeniu progu mojego studia, zrobiłby od razu teasera czy jak knife. Często nasze progi odwiedzają klienci typowo kręgosłupowi czy też z różnymi innymi schorzeniami zdrowotnymi. Tacy klienci w pierwszej fazie ćwiczeń wymagają nauki podstaw i ruchów w mniejszym zakresie. Dopiero opanowując całą bazę podstawy możemy z takim klientem iść na głębszą wodę i przejść do ćwiczeń i ruchów w większym zakresie.

A teraz czas na przykłady pre pilatesowych ćwiczeń

  1. Scissors prep – polega na naprzemiennym podnoszeniu zgiętej w kolanie nogi poprzez zgięcie w stawie biodrowym. Celem jest utrzymanie stabilnego odcinka lędźwiowego i miednicy, aktywacja core. Przygotowanie do pełnego ćwiczenia Scissors.

2. Leg slide, czyli naprzemienny wyprost nogi po podłożu. Celem jest zachowanie stabilnej miednicy i aktywacja core. Przygotowanie do Single leg stretch.

3. Knee drops, czyli naprzemienne odwodzenie zgiętej nogi. Celem jest stabilizacja miednicy i aktywacja core. Przygotowanie do Leg circles.

4. Ab prep, czyli mini brzuszki. Celem jest nauka zgięcia w odcinku piersiowym, przy jednoczesnym zachowaniu stabilnego odcinka lędźwiowego i miednicy. Przygotowanie do Hundred, Series of 5 for abs.

5. Hug a tree, czyli odwodzenie rąk w leżeniu na plecach. Celem jest zwiększenie ruchomości w stawach barkowych przy jednoczesnym utrzymaniu nieruchomej miednicy. Przygotowanie do Double leg stretch.

6. Low traps, czyli przenoszenie rąk za głowę. Celem jest zwiększenie ruchomości w stawach barkowych przy jednoczesnym utrzymaniu nieruchomej klatki piersiowej i miednicy. Przygotowanie do Double leg stretch.

7. Swan dive prep, czyli wyprost odcinka piersiowego. Celem jest nauka prawidłowego ustawiania głowy i szyi w ruchach wyprostnych oraz praca z odcinka piersiowego bez przeciążania odcinka lędźwiowego. Przygotowanie do pełnego Swan dive.

8. Breast stroke prep, czyli wyprost rąk w pozycji leżenia na brzuchu. Celem jest nauka aktywacji core w leżeniu przodem oraz zwiększenie ruchomości obręczy barkowej przy stabilnym odcinku piersiowym, lędźwiowym i miednicy. Przygotowanie do pełnego Breast stroke.

9. Single leg extension, czyli wznoś jednej nogi w pozycji leżenia przodem. Celem jest stabilizacja odcinka lędźwiowego i miednicy oraz aktywacja córę. Przygotowanie do Swimming.

10. Leg pull front prep, czyli wznos kolan w klęku podpartym. Celem jest stabilizacja obręczy barkowej, całego kręgosłupa i miednicy oraz aktywacja core. Przygotowanie do pełnego Leg pull front.

11. Side bend prep, czyli utrzymanie pozycji podporu na przedramieniu. Celem jest stabilizacja obręczy barkowej, odcinka lędźwiowego, miednicy oraz aktywacja core. Przygotowanie do pełnego Side Bend.

12. Clams, czyli odwodzenie nogi w stawie biodrowym. Celem jest aktywacja core oraz mięśni pośladkowych oraz stabilizacja odcinka lędźwiowego i miednicy. Przygotowanie do Side leg kick i Side leg lift.

13. Star prep, czyli wyprost w stawie biodrowym i zgięcie w stawie barkowym. Celem jest stabilizacja kręgosłupa i miednicy oraz aktywacja core. Przygotowanie do Swimming i Superman.

14. Half roll back, czyli zaokrąglanie pleców. Celem jest mobilizacja kręgosłupa i aktywacja mięśni brzucha. Przygotowanie do Roll up.

Nauka siadania i wstawania.

Nauka siadania i wstawania.

Wielu ćwiczeń pre pilates nie ma tu przedstawionych. Ale jeśli tylko zajrzysz do książki Alana Herdmana czy Body Control Pilates, znajdziesz ich całą masę. Osobiście wręcz uważam, że Alan Herman jest ojcem tychże ćwiczeń.

Szkolna deseczka w wersji zmodyfikowanej, czyli Chest Expansion w roli głównej

Nie wiem czy każdy, ale ja bankowo pamiętam ćwiczenie „deseczka” ze szkoły podstawowej! Wszyscy się chwiali i gibali, ja także oczywiście. Co przypomina mi od razu sytuację z wakacji na Teneryfie, gdzie nie ukrywam, ale wejść do oceanu wcale nie jest tak łatwo. Moi znajomi zaliczyli wywrotkę, podczas gdy ja, stanęłam, napięłam centrum, zakotwiczyłam nogi, i ta dam, fala mnie nie przewróciła. Zrobiłam krok w przód, przeczekałam, krok w przód, przeczekałam, krok w przód i już pływałam. Takie ćwiczenia na stabilizację tułowia, dokładnie jak Thigh Stretch, są jak widać niezwykle przydatne w życiu codziennym 😛

Ale czemu dziś o deseczce? A bo znowu, co szkoła to inne zasady. Lecimy więc z tematem. Ale jeszcze zanim to zrobimy, powiedzmy jak w ogóle wygląda ćwiczenie. A więc jesteś w wysokim klęku na reform erze twarzą do linek, trzymasz w dłoniach linki, następnie ciągniesz je na siebie, a gdy już to zrobisz, skręcasz szyję patrząc na boki i na sam koniec, wracasz do pozycji wyjściowej. Banał, nie? A jednak znów, każda szkoła ma swoją wersję tego ćwiczenia. I tak oto:

STOTT: Z wydechem naciągasz linki na siebie. Wdech – skręcasz głowę w jedną stronę i z wydechem wracasz nią na środek. Wdech – skręcasz głowę w drugą stronę i z wydechem wracasz na środek. Wdech końcowy – wracasz rękoma w przód, do pozycji wyjściowej.

Polestar: Z wdechem naciągasz linki na siebie. Następnie skręcasz głowę w lewo, w prawo i na środek. Z wydechem wracasz rękoma do pozycji wyjściowej.

Body Control Pilates: Jak Polestar, różnica polega (a raczej może polegać) na ustawieniu nóg, gdzie przyjmuje się opcję zaczepienia stóp o brzeg wózka.

Pilatistic Old School: Z wdechem naciągasz linki. Zatrzymujesz oddech na ruch głową w obie strony oraz powrót na środek. Z wydechem wracasz rękoma w przód do pozycji wyjściowej.

Basi:

Peak:

Po raz kolejny widać, że praktycznie każda szkoła uczy ćwiczenia zupełnie inaczej. Dlaczego? Nie mam absolutnie pojęcia. Jedno natomiast jest pewne. Nigdy nie wiesz, która wersji będzie najlepsza dla Twojego klienta. A nie oszukujmy się, to dla niego trening ma być idealnie dopasowany. To pod jego potrzeby wybieramy najlepszą wersję wykonywania danego ćwiczenia. Zatem kompletnie pozbawione sensu są sprzeczki, który pilates jest lepszy, a który gorszy i który, de facto, najbardziej pomoc klientowi.

Reformer klasyczny vs Reformer nowoczesny

Dwa tygodnie temu pisałam wpis porównujący pilatesowe krzesła. Postanowiłam pociągnąć ten temat i tym razem wziąć pod lupę sprzęt, bez którego pilatesowe studio nie istnieje. Oczywiście jest nim Reformer!

Od razu nadmienię, że obecnie jestem w posiadaniu Reformera Rialto od Balancedbodypolska. Sprawuje się mi się świetnie! A jest mocno eksploatowany. Całkowicie szczerze go polecam.

No dobrze ale wróćmy do porównania reformera klasycznego z nowoczesnym

Contrology Reformer

Rialto Reformer

Jak widzicie różnici jest dość sporo. Być może nie rzutują one tak mocno na całokształt treningu. Bo jeżeli chcemy to zarówno na Contrology jak i Railto zrobimy całkowicie wartościowy trening. Jeżeli jesteś osobą zaawansowaną i szukasz czegoś więcej. Masz mocno rozbudowane pomysły treningowe. To w takim wypadku Reformer nowoczesny czyli np Rialto będzie bardzo dobrym wyborem.

Porozmawiajmy o stawianiu granic

Majówkowy wypoczynek służy mi tak bardzo, że moja głowa zaczęła analizować sprawy, nad którymi w biegu życia za dużo nie rozmyślam. Często jednak te kwestie przypominają o sobie w takich typowych sytuacjach trener vs klient. Niby typowych, ale jednak nie do końca. Co mam na myśli?

Myśle, że każdej osobie działającej w tym biznesie zdarzyła się choć jedna sytuacja z tych, które dziś poruszę😉

Zacznijmy od najbardziej popularnej kwestii jaką jest negocjowanie ceny.

Jest to nasza praca, a za naszą pracę ustalamy sobie odpowiednią cenę. Jaką to zależy od miejsca, lat doświadczenia, wiedzy i pewności siebie. Stawka, którą wybieramy, powinna być absolutnie nienegocjowalna. Bardzo często w stawkę godzinową wliczana jest również konserwacja sprzętu, wynajem/koszty miejsca, oraz najważniejsze, czyli nasza wiedza, którą stale poszerzamy. Poza tym weźmy pod uwagę fakt, że gdy idziemy do lekarza na prywatna wizytę, czy do kosmetyczki na zabieg, nie negocjujemy ceny za wykonaną usługę . Dlaczego więc sytuacja ta miałaby wyglądać inaczej w naszej branży?

Niestety takie sytuacje zdążają się dosyć często. Powiedziałabym, że zdecydowanie zbyt często. Niezależnie od stażu. Moja rada… Zagryźć zęby i twardo trzymać się ustalonych stawek. Jeżeli pozwolimy na taka sytuację, klient wyczuje naszą uległość. To spowoduje przesuwanie pewnych ustalonych granic już od samego początku. A wierzcie mi, potem zaczną się próby przesuwania kolejnych i kolejnych granic. Szanujmy się i niech inni szanują nas. Cennik trenera to nie widełki od do. To jedna konkretna cena. Za jeden trening. Za godzinę naszej pracy. Za naszą wiedzę.

Kolejną ważną kwestią są godziny pracy. Jeżeli masz jasno sprecyzowane godziny, dajmy na to 9-19, to tego się bezwględnie trzymasz. Jeżeli ulegniesz i zapiszesz takiego klienta na godzinę 8 lub 20, czyli nie w godzinach swojej pracy, to bardzo prawdopodobne, że to nie będzie jedyny raz kiedy taki klient spróbuje negocjować z Tobą godzinę treningu.

Trzymaj się jasno wyznaczonych godzin. Jeżeli klient zauważy, że istnieje możliwość negocjacji, to zacznie to robić coraz częściej.

Klienci są trochę jak dzieci. Szczególnie w tych początkowych etapach nieustannie badają nasze granice. Sprawdzają na ile jesteśmy w stanie się ugiąć oraz jak wiele są w stanie wynegocjować.

To niestety prowadzi do zaburzenia relacjami na gruncie trener vs klient. Zaczyna się robić kwas i na dłuższą metę taka relacja zaczyna męczyć.

Zdecydowanie powinno się oddzielać życie prywatne od firmowego. Klient powinien pozostać klientem. A nie nagle stawać się naszym bliskim znajomym. Samej mnie jest łatwiej to napisać niż się tego trzymać 😛 Ta zasada jest dla mnie najtrudniejsza. Ale myślę, że nie tylko dla mnie.

Jednak dwie pierwsze zasady są dla mnie niezwykle ważne, wręcz kluczowe. Myślę, że bez nich miałabym po 1 niezły burdel, po 2 cała masę frustracji i pretensji do siebie.

Zdecydowanie nie bójmy się określania swoich granic. Im jaśniej będziemy się wyrażać, tym łatwiej będzie nam w przyszłości. Będzie mniej niedopowiedzeń i problemów. To też określa nas. Lepiej współpracuje się z kimś, kto jest od A do Z określony, niż gdy nigdy nie wiadomo o co chodzi.

Ciekawa jestem jakie próby przekraczania granic na gruncie trener vs klient spotkały Was.