SZACH i MAT

Minął ponad tydzień, praktycznie dwa tygodnie od porodu. To był trudny czas, akceptacji wszystkiego co się dzieje i ile się zmieniło. Ostatnio pisałam o podsumowaniu ciąży, w tym o różnicach między pierwszą a drugą. Teraz chcę opowiedzieć o tym jak to się wszystko zakończyło.

Ostatni tydzień

Odpuściłam psychicznie. Dostałam wiele miłych i mega wspierających wiadomości odnośnie ogromnego pragnienia naturalnego porodu. I odpuściłam presję, że on MUSI się przekręcić. Przestałam się w pewien sposób obwiniać, że jestem beznadziejna, bo moje dziecko na 99% urodzi się drogą cesarki. I jak tylko odpuściłam, przespałam całą noc. Tłumaczyłam sobie do ostatniego momentu, że tak właśnie ma być, los tak chciał. Być może naturalny poród miałby komplikacje, a może skończyłby się nagłym cięciem?

Ostatni dzień

Planowane przyjęcie do szpitala na 9:15. Wywiad, podpisywanie miliona papierów, zgód, oświadczeń. Założyli mi wenflon. Wysłali na oddział położniczy. Kazali założyć piżamę jednorazową. Podali kroplówkę, lek hamujący wymioty po podaniu znieczulenia, założyli cewnik. Zaprowadzili na salę operacyjną. Usadowili mnie na łóżku, z nogami na krzesełku, zgiętą w pół. Podali antybiotyk. Przyszedł anestezjolog.

A: w papierach ma Pani wpisaną trombofilię wrodzoną.

Ja: naprawdę?

A: tak, niedobór białka S. Przyjmowała pani heparynę.

Ja: tak, całą ciążę.

A: dlaczego ostatnio dawka była tak duża?

Ja: nie mam pojęcia, proszę zapytać mojego lekarza.

A: to dawka lecznicza, nie profilaktyczna. Kiedy Pani przyjmowała ostatni zastrzyk?

Ja: wczoraj wieczorem.

Wyszedł, a ja trzęsłam się z przerażenia, serio. Po 10 minutach wrócił informując mnie, że nie może mnie teraz znieczulić, ponieważ minęło zbyt mało czasu od podania heparyny. Trzeba odczekać minimum 10 godzin, zabieg przekładamy na 20:00. Super, nie? Odwieźli mnie na salę pooperacyjną, gdzie sobie tak leżałam i leżałam, i leżałam. Wokół mnie cyrkulowały kobiety wyjeżdżające na cięcie lub przyjeżdżające prosto z niego. Czy wspomniałam, że od 18:00 dnia poprzedniego nic nie jadłam? 😉 Głowa zaczyna w pewnym momencie wariować. Wiesz, że nie możesz się wycofać, zresztą jak? Ciąża musi się jakoś zakończyć… Zatem zaczynasz odliczać godziny, potem minuty, a potem się dopytujesz kiedy to wreszcie nastanie.

Nastała 21:00, jedziemy na salę. Wreszcie! Pominę szczegóły całego zabiegu, starałam się nie patrzeć w lampy i nie obserwować co się dzieje. Nie czułam bólu, czułam ruch. Czułam rozciąganie na boki, rozpychanie, wyciąganie. Usłyszałam krzyk, zobaczyłam takie sine ciałko przykładane mi do twarzy, które zaraz zabrano, by zaszyć cięcie. Znów rozpychanie, ugniatanie, myślałam, że przeponę mi wyrwą. Potem przenieśli mnie na moje łóżko i zawieźli do pooperacyjnej.

Kroplóweczka jedna, druga, trzecia, regularny pomiar ciśnienia, dmuchawa z ciepłem w nogi. Było mi tak pioruńsko zimno,zęby obijały się o siebie, całe ciało drżało, kompletnie nie do opanowania. To było najdłuższe kilka godzin mojego życia. Czułam się jak Uma Thurman w Kill Bill, gdy siłą umysłu próbowałam poruszyć palcami stopy. Cholernie trudna sprawa. A jakie szczęście i satysfakcja, jak się w końcu którymś poruszyć udaje 😉 Po jakiś dwóch godzinach przywieźli mi Kostka, takie małe urocze, co sprawia, że mimo całej sytuacji, ogarnia Cię ciepło i miłość zalewa mózg.

Ale potem go zabrali, bym mogła odpocząć, a zamiast tego pojawił się ból jakby ktoś rozpalił mi ognisko w podbrzuszu. Ponoć znieczulenie powinno działać 18 godzin i nie powinno się czuć bólu, nie wiem w jakim wymiarze, bo bolało jak cholera. Gdzieś nad ranem kazali mi usiąść, wstać, trochę pochodzić wokół łóżka. Dobrze, że łóżka są ruchome na pilota i mam całkiem silne ręce, bo to one zrobiły największą robotę w tym podnoszeniu.

Pierwsza doba po

Starość nie radość (rzekła 34 latka :P)… Ale serio, odporność na ból i zmęczenie kiedyś miałam jednak chyba większą, a teraz wymiękam. 27 letnia mama, z którą leżałam w pokoju, brała połowę leków przeciwbólowych co ja i drugiego dnia leżała już na boku i latała po korytarzu. A ja byłam istnym obrazem nędzy i rozpaczy. Jednakże…

„Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.”

Miłość do dziecka jest czymś niesamowitym, mijają bóle (wraz z całą gamą leków przeciwbólowych), pojawiają się łzy (szczęścia i rozpaczy), bezsilność, koktajl najróżniejszych, często całkowicie skrajnych uczuć. Jak to się mówi, mum to be ❤ Jak dla mnie 90% wkurwu i 10% miłości, ale ta miłość jest jedyna w swoim rodzaju i wybacza całą resztę.

Opublikowane przez magdapilates

instruktor i trener personalny Pilates, miłośniczka ćwiczeń Pilates i zdrowego aktywnego trybu życia

Dodaj komentarz