10 lat temu, 1 września 2010 roku, gdy dzieci szły po wakacjach pierwszy dzień do szkoły, ja otworzyłam drzwi i udostępniłam progi mojego pierwszego dziecka – Movimento. Kilka dni później porzuciłam ukochane dresy, by po raz ostatni stanąć na szczycie uczelnianym i obronić swoją pracę magisterską o rehabilitacji po zabiegach resekcji przełyku.
Pamiętam, sama nie wiem jak to się stało, że już na wejściu, czwartkową grupę o 18:50 miałam praktycznie pełną! A wśród pierwszych klientek znalazły się w niej panie z ING, u których zakładałam firmowy rachunek bankowy 😉
Kiedy przygotowywałam swoje pierwsze studio na huczne otwarcie, pracowałam w nim po nocach. W ciągu dnia normalnie chodziłam na zajęcia na uczelnię, po południami prowadziłam grupy pilatesowe w klubach fitness, by po nocach montować wentylację, włączniki światła czy malować ściany. To były zwariowane czasy!
Patrząc teraz wstecz, mogę śmiało rzec, i to nie jest przechwalanie się, że już wtedy odniosłam sukces. Grupy stopniowo się zapełniały, było coraz więcej klientów. Na początku pracowałam głównie ja, a na recepcji siedziały moje przyjaciółki, które nieodpłatnie mi pomagały. Potem zaczęło się to zmieniać. Zaczęłam współpracować z innymi instruktorami i wzięłam do pomocy dziewczynę na recepcję. Sama wciąż jeszcze uczęszczałam na uczelnię jako przyszła doktorantka, a kiedy nie prowadziłam zajęć pilates u siebie w studio, siedziałam na recepcji. Pracowałam w weekendy, w soboty na recepcji, w niedzielę prowadziłam zajęcia. Nawet nie wiesz jaki to był gigantyczny krok w przód, kiedy powiedziałam sobie, że chcę mieć przynajmniej wolne soboty i poprosiłam o pomoc na recepcji. Pojechałam chyba wtedy sama do Torunia na wycieczkę by to uczcić!
Ilość wolnego czasu, która mi się pojawiła (wtedy też zrezygnowałam ze studiów doktoranckich) była cudowna. W ciepłe dni rowerem jeździłam do parku Poniatowskiego i opalałam się na ławeczkach czytając książki. Nie potrwało to jednak zbyt długo, gdyż zaczęła się akcja treningów indywidualnych, które nie wiadomo skąd, zaczęły się lawinowo pojawiać w moim kalendarzu.
Wygrałam konkurs na drugą dotację, za którą kupiłam 5 reformerów z wieżą. Przearanżowałam studio kasując pokój masażu na rzecz większej szatni i pokoju do treningów personalnych. I wtedy pojawił się mój pierwszy kryzys – zostawił mnie mój ówczesny facet, który odszedł również ze spółki, z którą dzieliłam powierzchnię lokalową. Owa spółka miała wtedy dość spore problemy z płynnością finansową, a ja byłam uzależniona od nich, gdyż to oni wynajmowali cały lokal, a ja podnajmowałam od nich swoją część. Nie ważne, że płaciłam im na czas swoją część najmu, skoro oni nie płacili jej właścicielowi. Kiedy P. odszedł ze spółki, zmianie uległa umowa najmu. Właściciel doskonale wykorzystał ten moment rozbijając umowę na dwie osobne jednocześnie podnosząc mi płatności o ponad 50%… Miałam dwa wyjścia: spakować manatki i wylądować na bruku lub zgodzić się na jego warunki i nie mieć żadnych zarobków. Wybrałam opcję numer 2. Było w cholerę ciężko, ale dałam radę!
Wiedziałam jednak, że nie mogę tam zostać. Klientów było coraz więcej, grafik pękał w szwach, trzeba było zacząć szukać innego rozwiązania. I tak właśnie zmieniłam lokalizację na Fabrykę Femina. Byłam akurat w ciąży, gdy nadzorowałam prace remontowe, na nowej, większej o 100 m.kw. powierzchni. W 6 miesiącu na kolanach szorowałam podłogi do czysta, by znów, na początku września 2015, otworzyć się na nowych i starych klientów. Uff, udało się i tym razem!
Klub świetnie tam prosperował. Idealny dojazd komunikacją miejską, duży parking, większe szatnie, 3 sale do ćwiczeń. Wszyscy byli zadowoleni. Grupy znów się wypełniały, wszystkie 3 sale pracowały na pełnych obrotach równocześnie. To był prawdziwy czas rozkwitu Movimento. Było o nim głośno, wszyscy je polecali. Pierwsze tak profesjonalne studio w centralnej Polsce! Wow! Do czasu… Bo w pewnym momencie organizm mówi dość i zaczyna protestować. Zaczyna rękoma i nogami zapierać się o framugi, by nie pójść ani kroku dalej. To był czas olbrzymiego zmęczenia, wyczerpania psychicznego i fizycznego, gigantycznego doła i poczucia utkwienia w czymś, w czym się jednak nie chce być. Próba ucieczka z klatki zrozpaczonego ptaka. Najcięższy rok mojego prowadzenia Movimento spędziłam na dokładnym rozmyślaniu i układaniu planu jak to wszystko zmienić by było lepiej.
Aż w końcu w październiku 2019 zamknęłam na 3 spusty drzwi do wielkiego ach i och studio i otworzyłam malutkie studio treningów tylko personalnych u siebie w domu. Moja przestrzeń. Mój świat. Moje zasady na nowo. Nowa ja. Nowa energia. Wtedy głośno odetchnęłam i odsapnęłam. Przebrnęłam przez najcięższą psychicznie zmianę. Na nowo zaczęłam być sobą, tą samą Magdą, która z tak wielką pasją i szczęściem, 1 września 2010 roku otworzyła Movimento…
Dziś są moje 10 urodziny. Nie świętuję. Rozmyślam, wspominam, przeżywam na nowo wszystkie chwile, które pamiętam.
Chcę podziękować moim wszystkim najbliższym, którzy w trakcie tej 10letniej przygody, twardo stali przy mnie i wspierali mnie w każdej podejmowanej decyzji. Dziękuję Wam za cierpliwość, wyrozumiałość i dobre słowa. Bez Was nie dałabym rady.
Dziękuję moim wszystkim klientom, tym teraz i tym kiedyś, gdyż to dzięki nim jestem tu gdzie jestem i mogę się dalej rozwijać w kierunku tego co kocham i mogę się tym dzielić.
Dziękuję wszystkim osobom, z którymi pracuję i pracowałam. To one kształtowały mój charakter, podejście do biznesu i nauczyły mnie co jest dla mnie ważne w życiu zawodowym.
Dziękuję sobie samej, że wytrwałam, nie poddałam się i wciąż idę do przodu.
Życzę sobie kolejnych 10 lat. Odniosłam sukces. Wiem, że będzie jeszcze lepiej. Sto lat!