A tak właśnie ostatnimi czasy się dzieje. Obserwuję przerażający trend na fizjotrenerów. A raczej pseudo fizjotrenerów. Na trenerów, którzy uważają, że na weekendowych warsztatach/szkoleniach/konwencjach/eventach posiedli tajemną wiedzę pozwalającą im leczyć swoich podopiecznych. Pozwalającą im diagnozować schorzenia i pracować z klientami bólowymi, ciężko skoliotycznymi czy pooperacyjnymi.
Mamy zatem osobę, która skończyła na przykład geografię, zrobiła kurs pilates i jest naprawdę dobra w tym co robi. Jest świetnym instruktorem i bardzo dobrze prowadzi zajęcia lub treningi indywidualne. Potrafi poprawić komuś ciało i nastrój. I niech tak zostanie. Znam mnóstwo rewelacyjnych trenerów, którzy z ciałem potrafią zrobić cuda, a ich wiedza jest powalająca. Ale czasami zdarza się, że taka osoba, jedzie na warsztat z zastosowania teorii powięziowej w pracy instruktora. Albo technik manualnej pracy. Poznaje dwa triki, przydatne tak naprawdę tylko i wyłącznie w jednym, konkretnym przypadku i zaczyna je wprowadzać do swoich zajęć. Nie mając za bardzo pojęcia dlaczego to robi i jaki to przyniesie efekt. I to już jest nie dobre.
Dlaczego w ogóle powstał ten wpis? Bo nie tak to powinno wyglądać. Instruktor to instruktor. Więc proszę, jeśli nie masz wykształcenia medycznego, nie zabieraj się do rzeczy, o których najprawdopodobniej masz niewielkie pojęcie. Dlaczego? Bo możesz, swoim częściowym brakiem wiedzy, jeszcze bardziej zaszkodzić. A klienci z poważnymi problemami zdrowotnymi są jak jajko, trzeba się z nimi obchodzi bardzo delikatnie wiedząc doskonale na co można, a na co nie można, sobie pozwolić. Tu często nie ma miejsca na ‚wydaje mi się’ lub ‚to chyba tak powinno wyglądać’… Jeśli czegoś nie jesteś pewien lub masz za małą wiedzę bądź doświadczenie, nie bój się odesłać takiego klienta do kogoś kto się tym zajmuje.
Rolą instruktora jest, poprzez dobór odpowiednich ćwiczeń, wpłynąć na ciało swojego podopiecznego. Jest poprawa zakresu ruchu, napięcia mięśni, zmiana sylwetki, pozytywny wpływ na ogólnie pojętą jakość życia. Polepszenie równowagi, prioprocepcji, koordynacji. Poprawa stabilizacji i mobilizacji. Ale rolą instruktora nie jest leczenie. Jego rolą nie jest zagłębianie się czy ból, z którym klient przychodzi, jest bólem mięśniowym czy korzeniowym. Czy zastanawianie się czy przy danym schorzeniu zastosować trakcję czy też nie. To jest już działka fizjoterapeutów. Albo trenerów z wykształceniem medycznym. Gdyż pamiętajmy, primum non nocere, czyli po pierwsze nie szkodzić. A czasami wielkie ambicje i brak wiedzy oraz doświadczenia, może dać efekt zupełnie odmienny.
Osobiście uważam, że dobry instruktor, powinien mieć ogólne pojęcie o anatomii, fizjologii i biomechanice. Ogólne. Nie uważam, że musi wiedzieć, jaką funkcję wykonuje mięsień podkolanowy czy zębaty tylny. I że skolioza może powodować zaburzenia trawienia czy hormonalne. Oraz jak wygląda rozkład sił w stawie kolanowym. Ale powinien mieć ogólne pojęcie o tym jakie istnieją wady postawy, co wtedy można ewentualnie zrobić, a czego za żadne skarby świata się nie dotykać.
Tu nie chodzi też o to by się nie kształcić. Wiedzę z różnych problemów zdrowotnych pogłębiać należy. Prawda jest taka, że na zajęciach grupowych praktycznie nigdy nie wiemy, co kryje ciało klienta. Możemy zaobserwować wady postawy. I musimy wiedzieć jak ułożyć lekcję, by była ona bezpieczna dla każdego jej uczestnika. Musimy wiedzieć jak wyglądają plecy płaskie a jak swayback i co możemy zrobić by nie zaszkodzić. Rozwijajmy swoje techniki prowadzenia zajęć, jeźdźmy na szkolenia, czytajmy książki, rozwijajmy się non stop. Ale wiedzę, którą uzyskujemy filtrujmy i wykorzystujmy tylko to, co dla nas jest najważniejsze. Gdyż na etapie bycia instruktorem nie ma sensu wgłębiać się w najdrobniejsze szczegóły budowy ciała człowieka.
Ku zakończeniu napiszę jedynie – bądźmy rozsądni 🙂 i pójdę czytać kolejną książkę 🙂